Gdy byłam mała lubiłam siadać w malutkim saloniku mojej babci Gertrude i słuchać jej fascynujących opowieści o innych miastach, większych niż nasza mała miejscowość w samym sercu lasu. Babcia była kiedyś tam, dawno temu, gdy sama, wtedy jeszcze młoda i zdrowa była sławną pisarką. Na starość osiadła w Grotebordt, mieścinie położonej cholernie daleko od jakichkolwiek innych ludzkich siedzib, w środku dziczy.
Niewiele wiem o życiu za Bramą, ale odkąd pamiętam, gdzieś z tyłu mojej głowy siedzi myśl o tym, żeby wyrwać się z tego miejsca, odkryć wielkie miasta, ogromne budynki i innych ludzi.
Podobno, tam, za murami niebo jest zupełnie inne. Nie da się opisać tego słowami, babcia często o tym wspominała. Chciałam więc poznać, zobaczyć to niebo, którego nawet ona nie potrafiła oddać za pomocą mowy.
Trzymałam się z przyjaciółmi, Nico i Mei. Razem marzyliśmy o tym, że kiedyś wyjedziemy stąd, nie będzie nas wiele lat aż w końcu wrócimy w chwalę, jako jacyś sławni wojownicy, poszukiwacze przygód. Niestety, aby przedostać się za Bramę trzeba zapłacić dużo. Zbieraliśmy więc monetę po monecie. Mojej mamie średnio się to podobało, ale mój tata powiedział mi kiedyś, że mi pomoże. I pomógł. Dał mi miecz, piękny, długi, stalowoszary. Powiedział mi, że kiedy skończę 19 lat, będę mogła nim walczyć.
Pewnej nocy obudził mnie ogień. Moje długie włosy zapaliły się, a ja rzuciłam się na podłogę, aby je ugasić. Wszędzie były płomienie, więc wybiegłam z pokoju dusząc się dymem. Zdawało mi się, że wszystko zajął ogień, nawet moje płuca. Wybiegłam przed dom, tylko po to, aby zobaczyć zwęglone ciała rodziców, spalonych do tego stopnia, że było widać kości. Byli na górze a ogień wybuchł na poddaszu. Później mówiono, że podali im truciznę i byli nieprzytomni. Obudzili się stojąc w ogniu i w amoku wybiegli z mieszkania, myśląc że ja zdążyłam się ewakuować. Mój pokój był na dole, więc ogień nie zrobił mi wielkiej krzywdy.
Widząc ich ciała w szoku wróciłam do domu, zabrałam z schowka (który na szczęście był blisko i był cały ) ogromny wór pieniędzy i pobiegłam do bramy. Zabrałam ze sobą miecz i pod groźbą śmieci (miałam wtedy 14 lat!) kazałam strażnikom wypuścić mnie. Biegłam dusząc się dymem, aż w końcu, po kilku godzinach marszobiegu upadłam w krzaki nieprzytomna.